piątek, 2 września 2016

Rozdział 1


    - Kolejne zwłoki. - Darren rzucił papierową teczkę z raportem na biurko swojego przełożonego, który właśnie w tym momencie pił z kubka gorącą kawę z chili. - A raczej ich resztki. Nadal uważasz, że to przypadkowy atak? - w jego głosie pobrzmiewało rozdrażnienie i coś na kształt satysfakcji.
    Starszy mężczyzna bez słowa otworzył wolną dłonią teczkę, pospiesznie przeczytał kilka zdań, które były zapisane na kartkach wewnątrz.
    - Zadzwoń do kostnicy. Muszą zrobić analizę porównawczą. - podjął policjant, patrząc ze złością w oczy drugiego mężczyzny.
    Ten jednak nie zwrócił uwagi na ataki ze strony młodszego. Ze spokojem odłożył na blat kubek z parującym napojem.
    - To nie lekcja języka angielskiego, Darren. - złożył ręce na swoim brzuchu. - Poza tym, czy nie powinieneś zająć się swoimi obowiązkami? Tym powinni zająć się kryminolodzy.
    Tamten prychnął z frustracją. Nie odpowiadając odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi. W ostatniej chwili spojrzał na Summersa i rzucił ponuro.
    - Dajesz sobie wejść na głowę jakimś bestiom z lasu. Poza tym - naśladował go. - to należy do moich obowiązków. Chronienie ludzi z tego miasta.
    Mówiąc to, zniknął za drewnianymi drzwiami, trzaskając.
    Heath Summers obrócił się na swoim fotelu, wziął do ręki telefon, wybierając numer.
    - Tutaj Heath. Słyszałeś o ostatnim przypadku?



    Nic to nie warte. Ani centa. Nikt tego nie kupi, po co się w ogóle wysilasz? Wysoki chłopak z wściekłością rzucił paletą ze świeżo namalowanym obrazem. Przedmioty przeleciały przez całą piwnicę, lądując tuż pod schodami. Zaczął krążyć po pomieszczeniu jak tygrys za kratami w zoo. Szukał spokoju w sztuce, a tymczasem znalazł tylko więcej powodów do denerwowania się. Roznosiła go nienawiść do tego, co stworzył.
    Od wielu miesięcy próbował zarabiać na sprzedawaniu obrazów, które malował. Czasem udawało mu się ich pozbyć po całkiem niezłej cenie. Lecz ostatnie kilka tygodni przyniosły tylko straty, malował, zużywając farby, ale niszczył swoje dzieła, przez co kończyły mu się pieniądze, które wydawał na pigmenty. Czuł się ciężarem dla swojego ojca, który pracował dniem i nocą, aby zapewnić im jako taki byt.
    Wiele razy namawiał go również do porzucenia sprawy tajemniczych ataków dzikich zwierząt na przypadkowych turystów, uważał to za zbyt niebezpieczne - jego ojciec połowę czasu spędzał teraz w lasach, szukając kolejnych wskazówek. Za każdym razem, kiedy do drzwi ktoś pukał, lub dzwonił telefon, Jason podskakiwał w miejscu, czując, że ktoś przynosi złe wieści.
    - Bezużyteczne! - wrzasnął, ciskając garścią pędzli przez pomieszczenie. - Cholera. - szybko do nich podszedł i zaczął wszystko zbierać. Zrobił się niepotrzebny bałagan.
    Ojciec zabrał mu worek treningowy, kiedy dowiedział się, że jego syn przestał pojawiać się na większości lekcji, zamiast tego wdawał się w bójki i włamywał do zamkniętych budynków. Odtąd chłopaka roznosiła energia i bił się jeszcze częściej, bo nie miał gdzie wyładować swojej agresji. Wewnątrz niego drzemała wściekłość do świata, nieuzasadniona nienawiść do życia i ludzi. Nie krzywdził ich jednak z premedytacją. Zawsze, gdy zrobił komuś coś złego, pojawiały się wyrzuty sumienia. Zaczynał myśleć, co by się stało, gdyby przez przypadek kogoś zabił. To jednakże nie utrzymywało się długo, kilka godzin potem znowu miał ochotę uderzyć w ścianę.
    Oddychając głęboko, ułożył sztalugę z obrazem pod przeciwległą ścianą i chwycił w garść pędzle oraz paletę. Do drugiej ręki wziął rozpuszczalnik i z westchnieniem skierował się na górę, aby móc spokojnie wyczyścić narzędzia na podwórku.


    Ile można czekać na ojca? Wieki. Minuty przeciągały się w godziny, a te z kolei w wieczór. Później nastała ciemna noc. Jason niecierpliwie czekał prze stole w kuchni, tuż przed sobą mając kubek pełny zimnej już kawy. Czuł się bardziej sfrustrowany niż zwykle. Czuł jak wewnątrz rozpiera go coś nieznanego, wręcz boleśnie przebijając się przez płuca, żołądek i przeponę. Wzdłuż kręgosłupa przechodziły dreszcze, jakby małe wyładowania elektryczne.
    Drzwi trzasnęły. Jason podskoczył na równe nogi i jednym susem znalazł się w korytarzu. Ojciec wieszał właśnie mokrą policyjną kurtkę na wieszaku, jednocześnie ściągając buty bez ich wiązania.
    - Obiad jest już zimny. Mam ci odgrzać? - spytał chłopak, próbując pozbyć się chrypki z głosu. Czuł jakby przechodził kolejną mutację. Odchrząknął.
    - Dobry wieczór, jak ci minął dzień? Dziękuję, dobrze. Miałeś jakieś problemy? Nie, nic specjalnego, miło, że pytasz. - ojciec był widocznie zmęczony, drażliwy. Westchnął cicho i potarł czoło. - Możesz odgrzać, jestem godny jak wilk. Dzięki.
    Jason wycofał się do kuchni i cierpliwie zajął się przygotowywaniem obiadu dla taty. Faktycznie, mógł spytać, jak się czuje. Po prostu o tym nie pomyślał, kiedy sam nie jest w najlepszej formie. Słyszał wyraźnie, jak jego ojciec rozpina pas i odkłada broń na półkę tuż przy schodach. Wydawało mu się też, że może słyszeć ciche uderzenia jego serca, dziwnie nierytmiczne. Zmarszczył brwi.
    - Jutro też jedziesz na siódmą? - zapytał cicho chłopak, kiedy za jego plecami rozległo się szuranie, a później głośne westchnienie, kiedy starszy mężczyzna opadł na krzesło koło stołu.
    - Chyba zrobię sobie wolne. Nie wiem. - klucze uderzyły o blat. Przejechały kilkanaście centymetrów po drewnie, na samą krawędź, spadłyby, gdyby Jason nie odwrócił się i nie złapał ich w locie. Stanął zdziwiony, po czym odłożył je na parapet i wrócił do odgrzewania jedzenia.
    - Szeryf może zrobić sobie od tak wolne? - spytał. - Przecież twój zastępca jeszcze nie wrócił z urlopu. Czy wrócił? - obejrzał się przez ramię.
    - Nie. Jeszcze dwa tygodnie ma go nie być. - westchnął ponownie ojciec. - Jason, jak tam w szkole?
    Zapadła niezręczna cisza. Chłopak bez słowa położył na stole talerz z kaszą i kotletem. Natarczywy wzrok starszego z nich wbijał się w twarz Jasona, ale ten uparcie milczał, nie patrząc na ojca.
    - Postanowiłeś coś w związku z tym? Czy nadal masz zamiar rujnować swoją przyszłość? - padały kolejne pytania. Wewnątrz Jasona zaczęło coś się gotować, przed oczami stanęła mu wizja, jak rzuca stołem i wszystkim, co wpadnie mu w ręce. Zacisnął dłonie w pięści, żeby nie wybuchnąć.
    - Rzucam szkołę. Idę do pracy. Jeszcze nie wiem gdzie, ale znajdę coś. Nie będę wisieć na twoim portfelu. Teraz już i tak nie zdam do następnej klasy, nawet, jeśli bym chciał. - zamknął oczy. - Nie mogę tego ciągnąć. Nie jestem zdolny do nauki. Starałem się, ale nie wyszło. Może po prostu nie jest mi to pisane. - usiadł naprzeciwko taty i oparł się na łokciach. - Sam wiesz, że to najlepsze wyjście. Na obrazach nic nie zarobię. Nie mam do tego siły, ani nawet ochoty już malować. To bezużyteczne. Znajdę pracę, obiecuję. Oddam wszystkie pieniądze, jakie musiałeś na mnie wydać.
    Ponownie zrobiło się cicho. Ojciec odłożył sztućce na stół i popatrzył na syna ze smutkiem. Nie mógł złapać jego spojrzenia, więc położył dłoń na jego przedramieniu. Dopiero wtedy Jason spojrzał mu w oczy. Mieszały się w nich desperacja i determinacja.
    - Jason. Dobrze wiesz, że nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy. Chcę, żebyś miał lepsze życie, niż ja i mama. Lepszy start. Myślę, że najlepszym wyjściem byłoby, gdybyś poszedł na studia. - ścisnął lekko rękę syna. - Ale jesteś dorosły, to twoja decyzja. Zrobisz jak uważasz.
    Na ustach nastolatka pojawił się wreszcie uśmiech.
    - Powiedziałeś do mnie dziś więcej słów, niż przez ostatni miesiąc. - zaśmiał się ojciec. - Zrób mi herbatę, co? Dawno nie piłem twojej herbaty.
    Ciemnowłosy wstał, czując wewnątrz falę ulgi. Nie spodziewał się takiej reakcji ojca, a przede wszystkim nie zdawał sobie sprawy, że będzie w stanie mu powiedzieć o swoich planach.
    - Jak tam w pracy? Robicie teraz coś ciekawego? - zagadnął od niechcenia, wiedząc, że ojciec i tak nie może mu tak naprawdę nic powiedzieć.
    - Znaleźli kolejne ciało. - westchnął starszy. - Darren bez przerwy mnie męczy, uważa, że jest za to odpowiedzialny człowiek. Oficjalnie przyjęliśmy to jako ataki zwierząt, ślady się zgadzają, ale każda kolejna osoba okazuje się być zabita w dokładnie ten sam sposób, jakby ruchy tego, co zabija, były idealnie dopracowane, jak w schemacie. - Jason postawił na stole dzbanek z parzącą się mieszanką herbat. - Zostałbym przy tej wersji, ale coś mi się nie podoba.
    Chłopakowi nagle zrobiło się zimno, jakby ktoś przejechał mu wzdłuż kręgosłupa kostką lodu.
    - Znowu będziecie szli do lasu, prawda? Będziecie szukać wilka, niedźwiedzia, pumy, czy co to tam jest. - w jego głosie słychać było zaniepokojenie.
    - Nie mamy wyjścia. Póki ślady są świeże, możemy namierzyć zwierzę, ale też nie jestem zbyt szczęśliwy z tego powodu, uwierz mi. Ostatnie, co mam ochotę robić w weekend to gonić po chaszczach za jakimś Babadookiem.
    - Babadook nie żyje w lesie i nie jest zwierzęciem. - mruknął syn, jednocześnie opierając głowę na dłoni.
    Ojciec wywrócił oczami.
    Jason czuł, jak ogarnia go zmęczenie, widział to też w oczach swojego taty. Bardzo go denerwowało, że to on zarabia na ich obu, nie chcąc niczego w zamian.
   - Chcę tam iść z wami. - powiedział w końcu chłopak. - Zawsze to jedna para oczu więcej.
   - Nie ma mowy! - oburzył się szeryf. - Jeszcze brakuje, żeby tobie coś się stało.
   - Jestem na tyle dorosły, żeby móc decydować o tym, co będę robił, a czego nie powinienem. Sam mówiłeś, że zrobię jak uważam...
   - Ale to ja ponoszę za ciebie odpowiedzialność! - mężczyzna uderzył otwartą dłonią w stół, aż z imbryka wylała się odrobina herbaty.
   Jason zdał sobie sprawę, że stoi przy stole, z dłońmi zaciśniętymi na kancie blatu, a wokół jego palców pojawiły się małe pęknięcia. Zmarszczył brwi. Pokruszył sklejkę? Ostrożnie oderwał palce jeden po drugim i opuścił ręce wzdłuż ciała.
    - Przepraszam. Poniosło mnie. - szeryf przetarł dłonią oczy. - Chyba powinienem się już położyć. Dziękuję za kolację synu. - wstał chwiejnie, uścisnął ramię swojego potomka, po czym szurając nogami opuścił pomieszczenie.
    Jason słuchał skrzypienia schodów, czekając, aż jego tata zamknie za sobą drzwi łazienki. Wciąż zaciskał dłonie w pięści, aż zdrętwiały mu palce, drżały mu całe ramiona, a w skroniach czuł pulsowanie. Rodziła się w nim potrzeba wybiegnięcia na zewnątrz. Chciał krzyczeć i nie wiedział, skąd to się u niego brało. Nigdy wcześniej ojciec nie wzbudził w nim agresji.
    Powoli, jakby kierowany przez zewnętrzną moc, wyszedł, nie zakładając kurtki, ani butów. Przed nim otwierała się ciemna noc, bezdźwięczna i zimna. Osiedle znajdujące się nieopodal rzeki, na której drugim brzegu rozciągał się las, było uśpione. Lekka poświata z nielicznych okien rozjaśniała drogę przebiegającą pomiędzy budynkami. Jasona odrzucił ten blask, pochylając się pobiegł w kierunku lodowatej rzeki, od nazwy której nadano imię miasteczka.
    Samotny kot obserwujący chłopaka zatrzymał swój powolny krok, kiedy młody Summers zniknął w czarnej wodzie Mather.

Prolog

    W ciemności przemknęły trzy malutkie, białe światełka. Przecięły ją niczym miecz wykuty w najgłębszej jaskini, w najgorętszym ogniu, przez kowala o największej sile. Pozostawiając za sobą jedynie złudzenie migoczącej nici w powietrzu, zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Mrok znów ogarnął całą okolicę, nieprzenikniona czerń nie była rozświetlana nawet przez księżyc, który przesłaniały chmury.
    Cisza nocy wypełniła powietrze w płucach wilka. Patrzył przed siebie, jakby widział dokładnie drogę na wprost. Lecz ścieżka rozmywała się, jakby coś niewidzialnego i mrocznego zamazywało ją. Drapieżnik siedział spokojnie, czekając na odpowiednią chwilę. Nie myślał, zdał się na instynkt. Wyostrzone zmysły oraz niemiłosierny głód kierowały jego ciałem i umysłem. Trwał nieruchomo, jakby wykuty z kamienia, lecz jego źrenice powiększały się i zmniejszały naprzemiennie. Nozdrza drgały nieznacznie, węsząc w nocnej mgle.
    Jest.
    Zerwał się i popędził niczym strzała w kierunku, z którego wiatr przywiał delikatny zapach ludzkiego ciała.